FIM SPEEDWAY STARS OF THE CENTURY INTERVIEW | ERIK GUNDERSEN

31/03/2023

FIM SPEEDWAY STARS OF THE CENTURY INTERVIEW | ERIK GUNDERSENFIM SPEEDWAY STARS OF THE CENTURY INTERVIEW | ERIK GUNDERSEN

Trzykrotny mistrz świata na żużlu, Erik Gundersen był częścią największej rywalizacji w historii FIM Speedway. Razem z Hansem Nielsenem wprowadzili Danię w złoty wiek lat 80.

Pomimo ciężkiego wypadku, któremu uległ w 1989 roku, podczas finału FIM Drużynowego Pucharu Świata, który zakończył jego karierę i mógł pozbawić życia, nadal inspiruje kolejne pokolenia duńskich gwiazd speedway’a.

W związku z tym, że speedway obchodzi w tym roku 100 urodziny, porozmawialiśmy z Erikiem Gundersenem, jednym z bohaterów cyklu „Stars of the Century”.  

    

Na wstępie, Erik opowiedz nam o tym jak rozwinęła się Twoja pasja do tego sportu…

To był rok 1971, kiedy Ole Olsen wygrał swój pierwszy Światowy Finał w Goeteborgu. Byłem wtedy młodym chłopakiem, miałem 11 lat. Oglądałem to w duńskich wiadomościach sportowych. W tamtych czasach w telewizji mieliśmy tylko jeden kanał telewizyjny. 

Pokazywali to w niedzielę wieczorem. Zwykle mówiło się o piłce nożnej, lekkoatletyce i tym podobnych. W pewnym momencie prezenter powiedział: „Dania ma nowego mistrza świata na żużlu. Pokazali trzy biegi z Goeteborga. Telewizja była wtedy czarno-biała. 

Całkowicie się w tym zatraciłem, jak wiele dzieciaków w Danii. Ole stał się moim bohaterem z dzieciństwa.

    

Czy oglądając to jak Ole Olsen zdobywał trzy mistrzowskie tytuły FIM Speedway, w latach 1971, 1975 i 1978, pomyślałeś, że i Tobie uda się ta sztuka? 

Nie, ale marzyłem o tym, żeby udało mi się zakwalifikować na jeden Światowy Finał. Mógłbym nawet skończyć na 16. miejscu, byle by wziąć udział w tym wydarzeniu.

W 1975 roku byłem na Wembley i widziałem, jak Ole sięga po swój drugi tytuł. Siedziałem wtedy w tłumie 92 tysięcy kibiców, śledząc całą dramaturgię z 16 zawodnikami w światłach reflektorów. Atmosfera na Wembley była niesamowita. Wtedy pomyślałem: „Gdybym tak mógł raz spróbować, byłbym bardzo szczęśliwy”. 

I stało się to w 1981 roku, kiedy zakwalifikowałem się do Światowego Finału razem z Hansem Nielsenem, Tommy Knudsenem i Ole. To było najbardziej niesamowite doświadczenie w moim życiu. Atmosfera była nieprawdopodobna i nie mogłem uwierzyć, że tam jestem, w wieku 21 lat.

To był właściwie ostatni finał na Wembley i mimo tego, że miałem już na koncie kilka rekordów z torów na całym świecie i wiele tych rekordów zostało już dawno pobitych, ja wciąż jestem rekordzistą toru na Wembley – 66,8 sekund. I tego nikt już nie pobije.

Wyobrażasz sobie, że masz 21 lat, startujesz w swoim drugim biegu w Światowym Finale na Wembley i dowiadujesz się, że właśnie pobiłeś rekord toru?!

Byłem tak zestresowany, że ledwo mówiłem tamtego wieczoru. Wtedy mój brat Preben, mój mechanik, poklepał mnie po ramieniu i powiedział: „Erik, właśnie pobiłeś rekord toru." Odpowiedziałem mu: „Chyba sobie żartujesz?" Odwróciłem się i zobaczyłem podświetlony napis na końcu stadionu – „Erik Gundersen - nowy rekord toru.” Byłem tak dumny, że niemal zaniemówiłem. 

Mój kolega z Cradley, Bruce Penhall, wygrał wtedy z 14 punktami. Ja skończyłem na czwartym miejscu z 11 punktami, ex aequo z Kenny Carterem.

Mój motocykl defektował w najłatwiejszym biegu, gdy byłem na prowadzeniu po trzech okrążeniach. W gaźniku zabrakło paliwa i musiałem się zatrzymać. Mogłem zdobyć te 14 punktów i jechać w biegu dodatkowym z Penhallem.

    

Czułeś rozczarowanie, że musiałeś czekać do 1984 roku na swój pierwszy tytuł mistrza świata, po tym jak tamtego wieczoru na Wembley byłeś tak blisko?

W 1981 roku w ogóle nie byłem na to gotowy. Miałem tylko 21 lat, więc dzięki Bogu tak się nie stało. Cieszyłem się z czwartego miejsca i na tym bazowałem. Zwiększyło to tylko mój apetyt na to by zakwalifikować się do kolejnych Światowych Finałów.

Widziałem też, że moja kariera idzie w dobrym kierunku. Miałem dobre wyniki w lidze i rozwijałem się. Potrzeba lat by dojrzeć do tego, żeby założyć koronę. Musisz połączyć to wszystko, żeby zostać mistrzem świata. To nie jest coś co robisz w mgnieniu oka.

To właśnie przydarzyło mi się w 1984 roku, kiedy ostatecznie wygrałem swój pierwszy Światowy Finał w Goeteborgu. W tamtym momencie byłem na to gotowy. To nie znaczy, że miałem to wygrać, ale czułem się gotowy. A kiedy czujesz, że to jest ten czas - to zupełnie inna sprawa.

    

Miałeś Ole Olsena w swoim boksie podczas pierwszego zwycięstwa w Finale Światowym FIM Speedway w 1984 roku. W jaki sposób Twój bohater z dzieciństwa Tobie pomógł? 

Ole pracował ze mną przez rok przed Światowym Finałem. Jego doświadczenie i sposób w jaki robił różne rzeczy zapadły mi w pamięć. Mój sposób myślenia był jednak zupełnie inny niż jego, ale wiedziałem, że może wskazać mi właściwy kierunek w budowaniu pewności siebie. Nad tym pracowaliśmy.

Przygotowywał mnie pod względem psychicznym, fizycznym, technicznym i sprzętowym, przez cały rok po finale w 1983 roku. Wtedy Ole przeszedł na emeryturę, a ja poprosiłem go o pomoc.

    

Zaostrzyło to również Twoją rywalizację z inną duńską legendą, Hansem Nielsenem. Teraz dobrze się dogadujecie. Hans wspomniał jednak, że nie był zadowolony z faktu, że tak blisko współpracowałeś z ówczesnym managerem duńskiej reprezentacji, Ole Olsenem. Jak to wtedy widziałeś? 

To nabudowało rywalizację, która już trwała. Hans pod wieloma względami wyprzedzał nas o rok. W Wielkiej Brytanii pokonywał nas jak chciał. Trzeba było być szybkim, żeby wygrać z Hansem.

„Miałem też wrażenie, że mój styl jazdy i sposób w jaki poruszałem się na motocyklu był inny niż styl Hansa. Moje nastawienie też było inne. Pochodziliśmy z innych części Danii. On z północy, ja z południa. Mieliśmy odmienne podejście do sportu. To nie znaczy, że jego sposób był zły, a mój lepszy. Mieliśmy po prostu inny sposób myślenia.

Byłem bardziej zainteresowany stroną mechaniczną i techniczną, podczas gdy Hans miał swojego mechanika, który przygotowywał mu motocykle. Ja pracowałem wspólnie z moim mechanikiem. Nie przeszkadzało mi ubrudzenie sobie rąk i zanurzenie się w tym.

Wchodząc do Światowych Finałów w 1984 i 1985, prasa i wszyscy dookoła podkręcali naszą rywalizację. W mediach mówiło się, że albo wygra Hans, albo ja. Ale było też 14 innych żużlowców na motocyklach.

Ta rywalizacja wydobyła z nas obu to co najlepsze, na wiele sposobów. Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Wielkiej Brytanii, nie znałem Hansa. Gdy go poznałem, zrozumiałem, że nie nadajemy na tych samych falach. Mieliśmy różne nastawienie i odmienne sposoby działania – zarówno na torze, jak i poza nim.

Byłem bardziej pogodnym, beztroskim facetem. Do wszystkiego podchodziłem z pozytywnym nastawieniem i używałem dużo humoru. Hans czasami groził palcem i mówił: „To niesprawiedliwe, że Ole jest tutaj z Tobą.” Jednak Hans nigdy nie zaproponował Ole współpracy. Mógł go o to poprosić, tak jak ja to zrobiłem. Nie znałem Ole z innej strony, czy lepiej niż Hans. On nigdy do Ole nie zadzwonił. W przeciwieństwie do mnie.

Zawsze zastanawiałem się, jakbym na to spojrzał, gdyby było odwrotnie – manager pięcioosobowej drużyny, stał w boksie jednego z nich. Ale nie sądzę, żebym zwrócił na to uwagę. Nie miałoby to wpływu na moje działanie.

    

Jak wyglądały Twoje relacje z Hansem w tamtym czasie? I jak ostatecznie uporałeś się z tą sytuacją?

Dużo razem podróżowaliśmy, po całej Europie, na różne spotkania. Czasami trudno było rozmawiać o czymkolwiek. Po prostu patrzyliśmy na siebie i to było trudne.

Mówiliśmy sobie „cześć”, a będąc razem w reprezentacji Danii, współpracowaliśmy. Ale nie było zażyłości, poza tym, że robiliśmy to co do nas należało. Myślę, że to było trudne także dla ludzi wokół nas – przyjaciół i mechaników.

Rzecz jasna w Danii to była sensacja. Dzwonili z prasy do Hansa i mówili, że Erik coś powiedział, a on mówił, że było inaczej. Prasa zbierała rzeczy, które nigdy nie zostały powiedziane i tworzyła z nich nagłówki i historie. Nakręcała tę rywalizację.

Ale to wydobyło z nas obu to co najlepsze. Jeśli spojrzysz na to z perspektywy czasu, jakby to wyglądało bez tej rywalizacji? Byłoby nudno. Dziś cieszę się z tego, że prasa tak to nakręcała. Prawdopodobnie właśnie dlatego w złotej erze duńskiego żużla Hans i ja tyle osiągnęliśmy. To było niesamowite. Właściwie to jestem wdzięczny mediom za to co zrobili.

Nasze relacje nieco się poprawiły, po tym jak Hans zdobył swoje dwa pierwsze tytuły w 1986 i 1987. Ole i ja zakończyliśmy współpracę po sezonie 1986. Nadal trochę mnie trenował, ale głównie byłem zdany na siebie. Czułem, że sobie poradzę i wprowadzę swój sposób myślenia na najważniejsze imprezy.

W tamtym okresie Hans i ja dobrze się dogadywaliśmy i byliśmy bardziej świadomi sytuacji. Wiedzieliśmy, że rozmowy na torze muszą odbywać się w profesjonalny i pełen szacunku sposób. W przeszłości mieliśmy swoje starcia i często ostro rywalizowaliśmy na torze. Obaj znaliśmy ryzyko związane z tym sportem i wiedzieliśmy, że musimy być w stanie jeździć również następnego dnia. Wtedy dogadywaliśmy się dużo lepiej.

    

W 1988 roku między Tobą a Hansem wciąż toczyła się jedna wielka bitwa. Pokonałeś go w biegu dodatkowym, by wygrać Finał Światowy FIM Speedway – pierwszy w historii zorganizowany w Danii, przed własną publicznością w Vojens. Jakie masz wspomnienia z tamtej nocy? 

Po tym jak Hans wygrał w 1986 i 1987 roku, obaj mieliśmy szansę by zrównać się z Ole Olsenem. Miałem szczęście, że wygrałem to spotkanie i to był wielki dzień dla duńskiego żużla. Po raz pierwszy Indywidualny Finał Światowy odbył się w Danii. Zwykle te zawody odbywały się Goeteborgu, Chorzowie lub na Wembley.

W Vojens był komplet kibiców na stadionie. Skończyło się na dogrywce między mną a Hansem i wyszedłem z tego zwycięsko. To były dla mnie największe emocje – wygrana na własnym podwórku, w miejscu, w którym wszystko się zaczęło, 12 lat wcześniej.

To było niesamowite uczucie, stanąć na najwyższy stopniu podium w Vojens i zostać mistrzem świata. Nie mogłem w to uwierzyć.

    

Twoja kariera dobiegła końca podczas Finału FIM Drużynowego Pucharu Świata w Bradford 17 września 1989 roku. Uczestniczyłeś w wypadku z trzema innymi zawodnikami w pierwszym biegu wieczoru. Wypadku, który zakończył Twoją karierę, ale mógł też pozbawić życia. Ile z tego pamiętasz? 

Pamiętam całkiem sporo. Całą czwórką upadliśmy na pierwszym łuku. Leżałem na torze i nie mogłem oddychać. Wcześnie wiele razy zdarzyło mi się upadać, ale tym razem było cicho, a my wszyscy leżeliśmy na torze.

Po prostu leżałem tam i patrzyłem na tor. Próbowałem złapać oddech, bezskutecznie. Próbowałem wezwać pomoc, ale tego też nie mogłem zrobić. Połknąłem własny język.

Moja głowa była przekręcona w jedną stronę. Po jakimś czasie straciłem przytomność i obudziłem się dopiero po tygodniu w szpitalu w Pinderfields, Wakefield. 

Obudził mnie dźwięk wentylatora obok mojego łóżka. Spojrzałem na siebie. Nie mogłem się ruszyć. Nie mogłem ruszyć ani rękoma, ani nogami. Byłem całkowicie sparaliżowany od szyi w dół. Była przy mnie moja żona Helle, która mnie pocieszała, mówiła, że wszystko będzie dobrze i tłumaczyła, że miałem wypadek. Wtedy to do mnie dotarło.

Zostałem wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej, aby moje ciało przystosowało się do sytuacji, w której się znalazłem. Nie mogłem nawet samodzielnie oddychać. Wszystkie funkcje organizmu, od szyi w dół, były wyłączone – zniknęły. 

Na intensywnej terapii spędziłem cztery tygodnie, a potem przeniesiono mnie na oddział w Pinderfields. Wtedy zdałem sobie sprawę, w jak złej sytuacji naprawdę jestem.

Byłem unieruchomiony, na specjalnym wyciągu. Miałem metalowy pierścień wokół czaszki i 3,5 kilogramowe obciążenie oddzielające złamanie w szyi. W takim stanie byłem przez 7 tygodni.

    

W wypadku doznałeś urazu kręgosłupa. Czy możesz powiedzieć jak poważny był ten uraz?

Na szczęście dla mnie, było to niecałkowite złamanie kręgów C1 i C2, które znajdują się tuż pod czaszką. Normalnie od tego umierasz. Gdyby to było całkowite złamanie, nie byłoby mnie tu.

Ale złamanie było niecałkowite. Po tym jak zostałem zdjęty z wyciągu, miałem czucie w lewym boku. Ważyłem 45 kilogramów. Straciłem wszystkie mięśnie, wszystko zniknęło. Sama skóra i kości. To był dla mnie szok. Tyle czasu w łóżku i w szpitalu. 

Ludzie w Wakefield byli niesamowici. Pielęgniarki, lekarze i sposób w jaki mnie traktowali to było coś wspaniałego. To był trudny czas, ale otrzymałem mnóstwo życzliwości i wsparcia, miałem wspaniałą opiekę.

Byłem na oddziale, gdzie znajdowały się 33 łóżka. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem. Ale to ciepło i dobro, którego tam zaznałem, nie miały sobie równych. To było niewiarygodne i dało mi siłę.

Byłem mentalnie przygotowany, że będę musiał żyć z niepełnosprawnością. Miałem szczęście, że opuściłem szpital po sześciu miesiącach. Byłem jedyną osobą, która opuściła oddział urazów kręgosłupa. To było nie do wiary. Miałem szczęście.

Ciężko utykałem. Wlokłem za sobą prawą nogę. Ale wyszedłem stamtąd i wszedłem w nowe życie. Próbując się przystosować i zrozumieć, że to miał być największy wyścig w moim życiu, aby pozbierać się po tym wypadku.

Miałem szczęście, że moje nastawienie było związane ze sportem, a ja chciałem wygrywać. Chciałem wygrać ten wyścig. Po kilku miesiącach pobytu w szpitalu stało się jasne, że już nigdy nie usiądę na motocyklu żużlowym. Mimo wszystko wierzyłem, że będzie inaczej. Tak się jednak nie stało.

    

Czy kiedykolwiek czułeś żal, że kariera został Ci odebrana? 

Nigdy nie czułem rozgoryczenia – nigdy, przenigdy. Miałem szczęście. Rozglądam się wokół i zawsze znajdzie się ktoś komu jest ciężej.

Oczywiście mam trudności z wieloma rzeczami. Moje prawe ramię jest bezwładne, a prawa noga nie jest w najlepszym stanie. Chodzę o lasce i z balkonikiem. Mam skuter inwalidzki, którego używam, gdy jestem poza domem. 

Mimo wszystko, każdego ranka patrzę w lustro i mówię sobie „niech to będzie dobry dzień”. Nawet jeśli pada deszcz lub niebo jest zachmurzone, słońce zawsze świeci ponad chmurami. Staram się mieć pozytywne nastawienie. Chcę mieć uśmiech na twarzy, bo i tak tu jestem, więc dlaczego nie? Po co spędzać godziny, w których nie śpisz, myśląc negatywnie? 

Nie czuję też żalu wobec sportu. Niezależnie od tego co się wydarzyło. Gdybym miał to zrobić jeszcze raz, to ścigałbym się od nowa. Wskoczyłbym na prom do Wielkiej Brytanii, tak jak w 1979 roku i popłynął do Harwich. Jedyne czego bym nie zrobił, to nie pojechałbym do Bradford 17 września 1989 roku. Zostałbym tego dnia w swoim łóżku. Poza tym wszystko zrobiłbym jeszcze raz.

    

Obecnie nadal odgrywasz kluczową rolę w tym sporcie, szkoląc kolejne pokolenie duńskich żużlowców. Jak bardzo lubisz tę rolę?

Byłem trenerem kadry narodowej przez 10 lat, ale potem uszkodziłem lewe kolano i musiałem na chwilę przerwać. Spędziłem w szpitalu z przerwami ponad rok.

Potem zacząłem studia by móc pracować z dziećmi. W 2007 roku zwróciła się do mnie reprezentacja Danii. DMU zapytało, czy chciałbym ponownie z nimi pracować i trzymać pieczę nad akademią młodzieżową. Powiedziałem, że z wielką chęcią. Zacząłem pracować z zawodnikami jeżdżącymi na 85cc, a później z grupą 250cc. Pracowałem także z zawodnikami do lat 21, którzy jeździli na 500cc.

Zajmowałem się młodzieżą, szkoląc i organizując treningi. Odbywałem praktyki jeden na jeden i jestem tam do dziś. Nie przestanę, dopóki fizycznie daję radę.

Mam nowe biodro, bo stare już się wysłużyło. Dopiero w ciągu ostatniego miesiąca czułem się dobrze.

To było bardzo trudne. Poddałem się poważnej operacji lewego biodra. Szczególnie, że nie mogę obciążać prawej strony.

To było wyzwanie, ale kocham swoją pracę i cieszę się, że mi ją zaproponowano. Dało mi to mnóstwo radości i cały czas daje.


Dziękuję, że podzieliłeś się swoją historią, Erik!